Dziesiąty felieton z tego cyklu – mały jubileusz, w tym rozchwierutanym świecie żółci i zajadłości. Dlatego więc – będzie o kindersztubie i porządnej tradycji.
Oto, kilka dni temu, rozmowę miałem rozważną z moim koleżką wieloletnim, basiorem w owczej skórze, syzyfowym kamieniem kabaretu Elita – mianowicie ze Staszkiem Szelcem (70 pięknych wiosen). To sybaryta, epikurejczyk, a może nawet hedonista – rodowodem ze Wschodu. Ściślej, przybyły do Wrocławia rebionkom będąc z Prochładnoje, które leży w stepowym Kazachstanie. Staszek – wykonując prośbę jednej z tubylczych głównych partii – wystąpił w charakterze emisariusza. Zagadnął mnie mianowicie, czy w jej (tej partii) barwach nie zaległbym na wiodącym miejscu listy kandydatów do samorządowego sejmiku Dolnego Śląska.
Oho, nadchodzi czas igrzysk, kucanego berka i partaniny.
To była druga "artystyczna" propozycja Grubego Stanley’a (przyganiał kocioł garnkowi). Po raz pierwszy (był rok 1976 lub 1977), Stachu, będąc dyrektorem Zamku (Domu Kultury w Leśnicy), zachęcał mnie, bym założył Teatr Wierszy. W cuglach wygrałem organizowany w Leśnicy konkurs poetycki, recytatorski. Mówiłem wiersze greckiego poety i eseisty, literackiego noblisty z roku 1963 – Jorgosa Seferisa. Także podróżnika i ambasadora Grecji w wielu krajach. Nie śmiejcie się tak frenetycznie, w młodości recytowałem wiersze, wydałem nawet dwa autorskie tomiki. Wracając do anonsu Staszka – nigdy nie byłem w jakiejkolwiek partii, nie lubię śpiewać w kolektywie (nawet najsłuszniejszym). Blues to muzyka pojedynczej duszy, zatem chodzę własnymi trasami.
Ale temu wojewódzkiemu sejmikowi, wszczepiłbym jedną, bardzo ważną ideę.
Przeprowadziłbym powszechną personifikację miast. I to zaczynając od stolicy regionu, czyli od Wrocławia. Dość już mam Dni Wołowa, Bielawy, Świdnicy i czego tam jeszcze. Te posocjalistyczne echa skasowałbym od jutra. Nie trzeba się już wstydzić historii tych ziem, nie należy już ukrywać, że po wojnie zapełniliśmy je niczym Berberowie. Więc odświeżajmy historię, historyczne postaci dziesiątek dolnośląskich miast. Wiążmy je z barwnymi ludźmi, którzy tę krainę zaludniali przez minione stulecia. Niektóre miasta ze światlejszym burmistrzowym przywództwem już tak czynią, ale do powszechności jeszcze droga daleka. Gdy widzę setki karykaturalnych pomników przynoszących drwinę z Jana Pawła II, gdy słyszę o byle jakich, pokracznych bytach noszących Jego imię – wciąż wymiękam.
Zmiany zacząłbym, oczywiście, od naszego ukochanego Wrocławia.
Jestem przekonany, że zbyt mało pochylamy się nad słowiańskiego pochodzenia możnowładcą – Piotrem Włostowicem (Włastem). Właścicielem Ołbina, Wyspy Piaskowej i Sobótki (jego brachol Bogusław władał lewym brzegiem Odry). Czyli miał większe włości, niż ma je dzisiaj Rafał Dutkiewicz. Piotr Włostowic - to w czasach jego bytowania na ziemi – Wielki Mag. To połączenie w jedność takich obrotnych gości jak: Jan Kulczyk, Michał Sołowow, Zygmunt Solorz i Leszek Czarnecki w jednym. Ale także z talentem większym, niż razem wziętych scenicznych gwiazd, takich jak: Robert De Niro, Jack Nicholson, Kevin Spacey oraz Al Pacino. Ten nasz Piotr W. kontakty ze Wschodem miał co najmniej jak Jarosław Kaczyński z Adamem Hofmanem (chociaż to wkrótce się zmieni). A z Zachodem poczynał sobie niczym Angela Merkel z Europą. W 53-letnim życiu budował (zadana pokuta) 70 kościołów (!!!) oraz hazardowo pogrywał z królem Bolesławem Krzywoustym.
Życie Własta to nieodkryty jeszcze filmowy serial. Okręcał wokół palca rządzących na Ukrainie. Aleksander Kwaśniewski – wysłannik Unii Europejskiej do tego kraju – długo by się musiał od Piotra uczyć dyplomacji. Adresat cudu, najpierw publicznie oślepiony, odzyskał przed śmiercią wzrok i słuch. Mija właśnie… 860 lat od jego śmierci (1153). Ten big beatowy koleżka nie powinien być zapłakanym sierotą podczas dni ESK 2016. Niech Europa zobaczy, że w zamierzchłych czasach mieliśmy we Wrocławiu bluesmana, celebrytę i kobieciarza (przeczytajcie jak do łożnicy podstępnie zwabił księżniczkę Marię).
To personifikowanie dolnośląskich miast nie jest tylko teorią. Zaczynam właśnie (wspólnie z szefem miasta, Kazimierzem Szkudlarkiem) przygotowawcze prace nad uczynieniem Lądka Zdroju najbardziej na południe wysuniętą dzielnicą Londynu! Tak, tak. A mój pomysł utożsamiania dolnośląskich miast z historycznymi postaciami z tych miast, rozwija się z powodzeniem w mieście mojego urodzenia – Zgorzelcu. Tam właśnie, przed kilku laty, zaproponowałem, by porzucić wyświechtane Dni Zgorzelca na rzecz Jacoba Boehme, miejscowego (lecz światowej sławy) szewca i mistycznego filozofa. Dzisiaj idola amerykańskiego aktora pierwszej ligi – Nicolasa Cage’a.
Boehme głosił, że ludzkość wyrzekła się łaski Bożej na rzecz grzechu i cierpienia. Oraz że siły zła, do których zaliczają się także anioły, zbuntowały się przeciwko Bogu. Ten typ myślenia idealnie pasuje do ról granych przez Nicolasa Cage, więc nic dziwnego, że pasują mu przemyślenia zgorzeleckiego filozofa. Boehme uważany jest za pierwszego filozofa piszącego po niemiecku. Większość dzieł była czytana w rękopisach pochodzących albo od samego autora, albo kopiowanych przez jego miłośników w całych Niemczech, z którymi filozof prowadził ożywioną korespondencję. Przepisywanie jego tekstów spowodowało zarzuty, jakoby nie był on ich autorem zwłaszcza, że był z zawodu szewcem.
W Zgorzelcu poszli więc za moją radą. Po pierwszych małomiasteczkowych próbach – gdy tandeta (chińskie stragany, piwo rozrabiane z wodą) mieszała się z kulturą – stan się wyrównał. Silnie dzięki pomocy sąsiadów – Niemców z Goerlitz, którzy też wyczuli swoją kulturotwórczą szansę. Nie wprowadzono tam jeszcze niektórych moich scenariuszowych zapisów, takich jak: mistrzostwa świata w rzucie szewskim kopytem oraz koronnego biegu na 3 tysiące metrów z przeszkodami, w… szewskim fartuchu ze skóry juchtowej. Ale nie wiem, czy te pomysły wykorzystają.
Tym bardziej, że im dalej od premiery Święta Starego Miasta - najważniejszej imprezy Zgorzelca - tym mniej wspominają o autorze pomysłu. W przyszłym, 2014 roku, minie 390 rocznica śmierci Boehme’go, to znowu coś im podpowiem – bez czekania na słowo – dziękuję.
Na przykład poleciłbym, na cześć aktora goszczącego w Goerlitz i w Zgorzelcu kilka la temu, zorganizowanie I Światowego Festiwalu Filmów Nicolasa Cage z Udziałem Aktora. Ale nie wiem, czy podchwycą tę myśl. W każdym razie: jest jeszcze w naszym księstwie sporo do zrobienia, czyli oddania miast ich historycznym bohaterom. Każde, nawet najmniejsze miasto, ma swojego człowieka, który pociągnie je w przyszłość. O czym, z przyrodzoną skromnością, stwierdza przydrożny kamień Wrocławia i Zgorzelca – Zdzisław Smektała.
Zdjęcia z archiwum autora.