Jest sobota 15 listopada, wieczór. Pada deszcz, jest ciemno i zimno.
Włączone, górne światła studia "B" w Wytwórni Filmów Fabularnych sugerują koniec zdjęć. Część ekipy filmowej odpoczywa na prowizorycznych posłaniach, niektórzy wciąż jeszcze spożywają obiad w autobusie restauracyjnym. Ale dla filmowców ten dzień się jeszcze nie skończył. Prosto z Wytwórni jadą pod Teatr Lalek, by tam kręcić kolejne, nocne sceny do filmu "Dziki, dziki wschód".
W biegu między jednymi zdjęciami a drugimi, udało mi się spotkać z Janem Holoubkiem, reżyserem kolejnego przejmującego obrazu, nad jakim obecnie pracuje - między innymi we Wrocławiu i w innych miejscach na Dolnym Śląsku. Dekoracje są już "wygaszone", nie możemy ich pokazać. Możemy natomiast powiedzieć, że zbudowano tu wnętrze starego domu, w którym jeszcze przed chwilą paliło się światło.
NS: O czym zatem jest "Dziki, dziki wschód"? Tak w skrócie.
JH: Historia rozgrywa się zimą 1943 roku. Do małego miasta na wschodzie Generalnej Gubernii przyjeżdża tajemniczy urzędnik Martin Wolf, pod pretekstem odzyskania dokumentacji po żydowskim właścicielu fabryki. Tego właściciela oczywiście już nie ma - nie wiadomo do końca czy zdołał uciec czy został zamordowany. Ale tak naprawdę Wolf poszukuje złota, rzekomo ukrytego przez żydowskich, poprzednich właścicieli.
Po raz kolejny, po części na tło swojej historii - także i tej, wybiera Pan Wrocław oraz inne lokacje na Dolnym Śląsku. Co jest takiego w tym mieście i regionie, że lubi Pan do niego wracać. Bo chyba Pan lubi?
Jasne że lubię, bardzo lubię! Ważne jest rzecz jasna to, że Dolnośląski i Wrocławski Fundusz Filmowy wsparł nas finansowo, za co dziękujemy. Ale poza tym są tu świetne lokalizacje. W tygodniu, w Żeliszowie kręciliśmy dużą sekwencję. Nasz scenograf Marek Warszewski ("Doppelgänger. Sobowtór" - przyp. red.), jest jakby osadzony tutaj. Dlatego obiekty stara się znaleźć w tych okolicach.
A teraz jedziecie pod Teatr Lalek. Czy możemy uchylić rąbka tajemnicy, co tam dziś gracie, jaka to jest scena, czy pogoda będzie wam mocno przeszkadzać?
Kręcimy taką scenę przed premierą w teatrze, która ma miejsce jeszcze przed wybuchem wojny. Retrospekcję. Deszcz pewnie będzie nam trochę przeszkadzać, ale jesteśmy przygotowani na różne opcje.
Czyli pogoda niekoniecznie zapisze się w annałach. Ale czy może Pan przytoczyć taką sytuację z Wrocławia, która szczególnie utkwiła Panu w pamięci?
Na pewno to co się działo przy "Wielkiej Wodzie" wyryło mi się w pamięci. To za sprawą statystów, z których część brała udział w prawdziwym umacnianiu wałów, w 1997 roku. Fajnie było z tymi ludźmi współpracować. Pamiętam ich wielkie zaangażowanie w nasz plan - przez to, że dla nich to było coś więcej niż tylko praca czy przygoda. Oni zostawili kawałek serca na tym planie.
To chyba dobry moment by zapytać o te wodne sceny w takim razie. Jedna z nich, w "Wielkiej Wodzie" była kręcona tutaj, w Wytwórni. Bo tutaj mamy taki basen...
Tu była kręcona scena kiedy córka głównej bohaterki zostaje wciągnięta przez studzienkę, pod wodę.
No właśnie, a ostatnio pracowaliście w, kolokwialnie mówiąc, nieco większym basenie. Jak się kręciło sceny do Heweliusza, te "w morzu"? Było trudno?
No trudno... Mieliśmy miesiąc zdjęć w bardzo trudnych warunkach, przede wszystkim dla aktorów, ale i ekipy - na specjalistycznej hali w Belgii gdzie temperatura była paradoksalnie bardzo wysoka, zarówno wody, jak i powietrza. Przez miesiąc byliśmy po prostu w saunie. Oczywiście, do tego robiliśmy tam wielkie fale, wielki wiatr, deszcz, więc było też bardzo głośno. No więc takie to były warunki. Powiedziałbym: bardzo trudne, ale konieczne.
Czy to były te najtrudniejsze warunki w Pana karierze, czy były jeszcze jakieś inne okoliczności, równie trudne?
Nie wiem czy najtrudniejsze. Jednak raczej jak się kręci zimą, w plenerze i w nocy, to jest znacznie trudniej. Lepiej być w ciepłym basenie... Choćby przy Heweliuszu sekwencje w porcie, te z wychodzeniem promu w nocy... To były bardzo trudne zdjęcia!
Są też sceny w Heweliuszu, również kręcone we Wrocławiu. Między innymi na Muchoborze Małym, pod Zespołem Szkół nr 3 przy Szkockiej - tam pojawiały się Magdalena Różdżka i Mia Goti. Gdzie jeszcze graliście?
Kręciliśmy pod Wydziałem Chemii (Uniwersytetu Wrocławskiego - przyp. red.) sceny szpitalne z Sassnitz. Siedzibę telewizji szczecińskiej też robiliśmy tu, we Wrocławiu (Baza Wojskowa przy ul. Poznańskiej 58 - przyp. red.). Trochę tego było.
Wróćmy znów zatem na "dziki wschód". Kiedy ów najnowszy film się ukaże i czy jeszcze jakieś zdjęcia na Dolnym Śląsku są planowane, poza tymi trzema lokacjami, które już wymieniliśmy?
Kręcimy tu jeszcze przez kilka dni. Będą sceny dotyczące obozu (tu prośba o doprecyzowanie lokacji). W jednym miejscu inscenizujemy kwaterę niemiecką (tu prośba o doprecyzowanie lokacji u produkcji). Jest taki pałacyk, niesamowity, obity korą z drzew. To jest bardzo ciekawy obiekt!
A co do premiery?
Premiera jeszcze nie jest ustalona. Na pewno film będzie gotowy na przyszły rok. Wtedy zobaczymy jak poradzi sobie na festiwalach i to, do tego będzie zależało kiedy wejdzie do kin.
Dziękuję za rozmowę!
Dzięki.